Posiadam dwa aparaty
fotograficzne: amatorską lustrzankę Canon EOS 33 (data
premiery - październik 2000 r.) oraz cyfrówkę
również Canona, PowerShot G5 (data premiery - czerwiec
2003 r.). O danych technicznych nie wspominam, ponieważ
w większości sklepów internetowych można uzyskać
wyczerpujące dane na ich temat. Obydwa aparaty mnie nie
zawiodły i jestem z nich bardzo zadowolony. Można
powiedzieć, że są to naprawdę udane konstrukcje
w swoich latach za w miarę nie duże pieniądze. Jedynie
w EOS-ie 33 szkoda, iż nie ma podświetlanego
wyświetlacza LCD. Dopiero podczas zdjęć nocnych
przekonujemy się jakie to ma znaczenie oraz w tego typu
aparacie pokrywka komory baterii nie powinna działać na
zasadzie zmęczenia materiału. Generalnie EOS 33 bez
zarzutu. Nie gorszy jest G5, super jasny obiektyw,
możliwość robienia zdjęć do formatu A3, długa
żywotność baterii. Trochę zaskakujące jest
działanie obiektywu, ale jest to aparat typu
lunetkowego. Dodajmy, cały G5 prawie mieści się w
dłoni.
No
i przyszedł październik roku 2007 i mój najnowszy
nabytek z tego roku Canon G9. Aparat kompaktowy z matrycą
12,1 mln pikseli, co pozwala na wykonanie zdjęcia nawet
do formatu A2. Kto by pomyślał, kiedyś matryca z 12
mln pikseli była wpisana w księdze rekordów Guinnessa
(właśnie w posiadaniu firmy Canona), a dzisiaj tym
dysponuje aparat kompaktowy. Ale nie matryca z ilością
pikseli decyduje o klasie aparatu, a optyka i
odwzorowanie kolorów, którą Canon miał w zasadzie zawsze
bardzo dobrą. Na uwagę zasługuje w tym aparacie
jeszcze 210 mm ogniskowej na ręku ze stabilizacją
obrazu. Poprzednik G9, aparat G7 zdobył nagrodę dla
najlepszego aparatu roku w swojej klasie przyznaną mu
przez europejską federację EISA. G9 jest tylko
nieznacznie unowocześnionym i ulepszonym modelem G7. No
to co teraz pozostało? ano robić tylko zdjęcia ...
Bogusław Król
|